Pierwszy tom „Czarnej
walizki” Katarzyny Ryrych zatytułowany „Wszystko dla ciebie” skusił mnie
tematyką i dobrymi opiniami. Nie była to książka przesadnie reklamowana na
instagramie, nie widziałam jej w mediach. Nie wyskakiwała z każdej szafy ani
nie została nadmuchana do rozmiarów arcydzieła. Przeszła troszeczkę bez echa.
Jej drugi tom został już także wydany i w sumie poziom popularności serii nie
wzrósł. A przynajmniej ja tego nie zauważyłam.
Katarzyna Ryrych we „Wszystko
dla ciebie” zaczyna z wysokiego C. W klasztorze we Lwowie zdarza się cud.
Zakonnica w podeszłym już wieku, znajduje na progu dzieciątko. Jest środek zimy,
dziecko jednak żyje, ogrzewane bochenkiem świeżego chleba. Siostra Agłaja
dostaje przykaz od samej Najświętszej Panienki, aby ochrzcić dziecko imieniem
Mikołaj. Tak też się dzieje, a Agłaja w nagrodę dostępuje cudu możliwości
wykarmienia dziecka. Chłopiec szybko zostaje adoptowany przez bogatą parę z
Odessy i odtąd tam toczy się jego życie. Z dala od wszelkich problemów i
okrutnego świata, wychowywany jest pod kloszem jak małe książątko. W dodatku
ważą się również losy jego przyszłości i ożenku. Czas mija, Mikołaj rośnie i dojrzewa.
Odkrywa świat najpierw oczami dziecka, później nastolatka aż w końcu staje się
dorosły i żonaty. Równolegle poznajemy losy dość ekscentrycznej pary byłego
złodziejaszka, Arbuza i aktorki Lidii, którzy zupełnie przypadkiem zostali
rodzicami chrzestnymi Mikołaja.
Styl Pani Katarzyny
jest momentami bezkompromisowy i dosadny. Zazwyczaj w książkach o tej tematyce,
autorki (tudzież autorzy) próbują opisywać niektóre sytuacje na okrętkę za
pomocą wymyślnych metafor. Książkę do tego czyta się szybko, pomaga w tym nie
tylko czcionka, ale także rozmiary powieści. Liczy ona bowiem zaledwie 250
stron. Przeczytałam 150 z nich w ciągu jednego dnia, co nie zdarzyło mi się od
dawna. Odkładałam książkę z poczuciem, że oto jednak się da zacząć i skończyć
książkę niemal w ciągu doby. Przyznam, ze byłam tym nieco skołowana, przyzwyczajona
jestem raczej do faktu, że oczy zamykają mi się po pięćdziesięciu stronach,
gdyż nieubłagany budzik dzwoni o szóstej rano. I nie mogę też powiedzieć, że
czytałam bez przerwy cały dzień, że się uparłam. Co to to nie. Zdążyłam
ugotować obiad, pojeździć na rowerze, zająć się sprzątaniem i kwiatkami na cmentarzu.
A piszę o tym wszystkim, ponieważ jestem zwyczajnie z siebie dumna :D
Wracając do książki.
Sam Mikołaj, nawet jako główny bohater do pewnego momentu nie wzbudzał we mnie przesadnych
uczuć. Przyjemnie się czytało o jego przyjaźni z chłopcem z niższych sfer i
żałuję, że Autorka tak szybko skończyła ten wątek. Nastąpił jednak moment w
książce, w której poczułam się jego bratnią duszą. Był to moment jego wyjazdu
do Zakopanego. Odczułam wtedy na własną skórę jego zachwyt na widok Tatr i
tęsknotę do codziennego ich oglądania, (chciałabym wyjrzeć przez okno każdego
dnia i zobaczyć Giewont i niech mi nikt nie próbuje wmawiać, że znudziło by mi
się, że przestałabym zauważać góry, będąc tam, bo to tak jakby mi ktoś
powiedział, że pewnego dnia znudzę się czytaniem książek – nie ma szans). Moje
tożsame z Mikołajem uczucia nie minęły, kiedy postanowił wyprawić się do
Krakowa, (gdyż obok Podhala jest to drugie miejsce, o którym gdyby ktoś
powiedział: „Pakuj się, będziemy mieszkać w Krakowie” byłabym gotowa w ciągu
pięciu minut) i odkrył zalety tamtejszej bohemy, (jako sercem artystka
nieustannie widzę się w zadymionej piwnicznej knajpce na Rynku Głównym, ubrojona
w kartkę papieru i pióro i głowę pełną marzeń, notująca w swym mniemaniu wielką
powieść, podczas gdy moi kompani-artyści przy sąsiednim stoliku raczyliby się
absyntem i klepali równie słodką biedę co ja). Poza przyjaźnią z Sieńką, żałuję
również przyjaźni Mikołaja z Marią. W dzieciństwie byli nierozłączni, nie
poróżniała ich płeć, byli przyjaciółmi. Szkoda, że przestali się rozumieć i
wpadli w sidła uknutego wcześniej losu.
Ale Mikołaj nie jest
przecież jedynym bohaterem tej powieści. Jego mamka Chaja to ciekawa postać,
choć jej przeistoczenie się w kobietę sukcesu uznałam za nieco niewiarygodne.
Może dlatego, że została nam oszczędzona żmudna droga na szczyt. A szkoda. Z
treści dowiadujemy się tylko, że Chaja po latach tułaczki osiągnęła popularność
i tyle. Zresztą autorka przeskakiwała w latach chętnie. Wszak śledzimy drogę
Mikołaja od noworodka do dorosłości i to zaledwie na 250 stronach.
Najjaśniejszym punktem
lektury był Arbuz i Lidia. Do nich zapałałam największą sympatią, mimo
wątpliwej moralności obojga. Byli sprytni i zakochani w sobie, choć nie
brakowało w ich życiu też gorzkich momentów. Czytałam o nich z prawdziwą przyjemnością.
W ogóle czytałam tę
książkę z przyjemnością i cieszę się, że mimo niewystarczającego szumu, trafiła
ona w moje ręce. Chętnie sięgnę po drugi tom, żeby przekonać się jak potoczą
się dalsze losy tych, których poznałam na kartach pierwszej części.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz