poniedziałek, 31 października 2022

Czy Hubert się doigrał? "Zimna sprawa" K. Bonda

 

Jak zwykle ostatnio, Pani Katarzyna Bonda zaskoczyła mnie kolejną książką. I żeby być na bieżąco, muszę nadrabiać zaległości. Dlatego za poprzedni tom przygód o Meyerze, „Zimna sprawa” bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza. Oto moja recenzja.

Jak wiadomo z przyjemnością wracam do Huberta. Tym razem, złamany wydarzeniami z „Balwierza” profiler musi zmierzyć się nie tylko ze sprawą zawodową, ale i z prywatnymi demonami.

W Warszawie rusza Wydział Wsparcia Dochodzeń. Wybrani przez Meyera najlepsi przyszli profilerzy, mają wsparcie ze strony rządu i za zadanie przygotować program, który w kilka chwil pozwoli znaleźć podobieństwa pomiędzy świeżą a starą sprawą. Miałoby to pomagać wykrywać sprawców, identyfikować seryjnych.

Tymczasem jednak najbardziej obiecujący z uczniów Huberta angażuje się w sprawę, z którą powiązany jest osobiście. I oczywiście wciąga w to swojego przełożonego, (który wykorzysta każdą sytuację, żeby tylko zagrać na nosie ministrowi Czajkowskiemu).

W Poznaniu bowiem zostają znalezione zwłoki całej rodziny, (brakuje tylko ojca i najstarszej córki). Zaginęli oni siedem lat wcześniej, a wszelkie tropy prowadzą do sekty, która wierzy, że śmierć jest tylko przejściem do kolejnego życia. Stosują oni odpowiednie ceremonie pogrzebowe, aby zapewnić wyznawcom prawidłowe przejście. Hubert i Grzegorz za wszelką cenę chcą odnaleźć zaginionych członków rodziny i wykryć sprawcę. Tym bardziej, że zwłoki… okazują się nie być tymi osobami, za które się je brało. Wiele wskazuje na to, że o całej sprawie wie coś była żona przywódcy sekty, ksiądz, który odszedł z Kościoła oraz lokalna hodowczyni kangurów i egipskich kotów.

Hubert po raz kolejny wikła się w sprawę, której sznurki sięgają wielu osób i wielu zdarzeń, również z przeszłości. Kiedy już się okazuje, że sprawa jest jednak nie do rozwiązania, że za dużo tu niewiadomych i plot twistów, niezawodny Meyer jak zawsze łączy kropki i jak zawsze robi to poza moją percepcją. Nauczyłam się już jednak nie szukać sprawcy na siłę. Pani Kasia poprowadzi mnie zawsze razem z Hubertem za rękę aż do samego rozwiązania. Muszę przyznać, że i w tej części mnie ono usatysfakcjonowało a kulminacyjna scena pod koniec książki wywołała szybsze bicie serca, nawet jeśli wiedziałam, że wszystko skończy się dobrze.

Mimo sugestywnych, makabrycznych opisów i doskonałej znajomości tematu, styl Pani Kasi sprawia, że odpoczywam. To siódmy tom serii o Hubercie, więc mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że zżyłam się i zaprzyjaźniłam z profilerem, mimo że czasem chciałabym wylać mu  na głowę wiadro zimnej wody. Cieszę się jednak, że jakoś się trzyma. Po wydarzeniach z „Balwierza” spodziewałam się, że zastanę go w gorszej kondycji. Grzegorz natomiast wydaje się być dobrym partnerem i jeśli Pani Kasia zdecyduje się na stałe wprowadzić go do serii to będę bardzo zadowolona. Jestem sceptyczna co do nowej postaci kobiecej, ale czas pokaże. Hubert lubi komplikować sobie życie, tym razem pewnie nie będzie inaczej.

Nad Meyerem od dłuższego czasu zbierają się czarne chmury i wygląda na to, że wreszcie się doigrał, ale kolejna pozycja z nim w roli głównej już na mnie czeka, więc nie będę zwlekać z jej przeczytaniem i może nawet uda się po nią sięgnąć przedpremierowo.

Przeczytane: 28.10.2022

Ocena: 7/10

środa, 26 października 2022

Uroczo, ale opornie: "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" M.A. Shaffer, A. Barrows

 


Całkiem niedawno miałam okazję przeczytać niewielką książkę napisaną przez Annie Barrows i Mary Ann Shaffer, „Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek”. Ciężko nie przyznać, że tytuł jest intrygujący, kusiła także obojętność książeczki, gdyż ta liczy sobie zaledwie około 200 stron. Wiedząc, że akcja powieści rozgrywa się tuż po II wojnie światowej, zasiadłam do lektury z nadzieją.

Historia opowiada o Juliet, młodej pisarce, która zyskała rozgłos, pisząc felietony o wojnie do gazety. Aktualnie poszukuje tematu do napisania książki i ta szansa przydarza się, kiedy otrzymuje list od mieszkańca wyspy Guernsey. Początkowo niewinna korespondencja o literaturze od słowa do słowa odkrywa przed Juliet tajemnice Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek i ich przetrwanie niemieckiej okupacji. Historia wydaje się być dla głównej bohaterki  na tyle interesująca, że postanawia osobiście zjawić się na wyspie. Tam poznaje pozostałych członków Stowarzyszenia, (którzy zresztą wcześniej też kontaktowali się z nią listowanie) i zakochuje się w pięknie wyspy i prostocie mieszkańców, choć jednocześnie każdy z nich jest jedyny i niepowtarzalny.

Wyjątkowość tej książki polega na fakcie, że została napisana w formie epistolarnej. O wszystkich wydarzeniach dowiadujemy się z listów, zarówno tych pisanych do Juliet, ale i przez Juliet (nie tylko do mieszkańców wyspy, ale również do jej przyjaciół z Londynu). Młoda dziewczyna, korzystając z faktu, że posiada przyjaciół z dzieciństwa, szczegółowo relacjonuje im dni spędzone na wyspie. Dzięki temu i my jesteśmy świadkami wydarzeń, od odrzuconych zaręczyn po (nie do końca niespodziewany) ślub w finale powieści.

Forma epistolarna to jednak też dla mnie największy minus tej pozycji. Choć styl listów jest lekki, przyjacielska, a każdy z autorów korespondencji ma swój styl, znacznie utrudniało mi to czytanie. Wybijało z rytmu. Czytałam o jakimś wydarzeniu, zaraz list się kończył i niejednokrotnie następowało po nim kilka depesz pisanych wielkimi literami. Pomagało to w odbiorze emocjonalnym książki, ale nie sprawiało, że lepiej się w nią wciągałam. Brakowało mi dialogów, a to zawsze utrudnia mi czytanie, spowalnia tempo. Miałam przy tej książce potężne problemy z koncentracją. Dość powiedzieć, że dwustustronicową książeczkę czytałam dwa tygodnie. Z trudem dobijałam do przeczytania 40 stron, niejednokrotnie wybierałam słuchanie muzyki lub jakiś seans, zamiast poświęcenia powieści kilku chwil.

To dość przykre, ponieważ książka była urocza. Juliet oraz jej przyjaciele z Guernsey to naprawdę mili ludzie, których aż chciałoby się poznać w rzeczywistości. W zasadzie chyba każdy z nich wzbudził moją sympatię, może poza jedną mieszkanką wyspy, która na szczęście daje o sobie znać dwa razy i niedoszłym narzeczonym Juliet, którego roszczenie sobie praw do dziewczyny wprost mnie oburzał. Motyw wojennych przeżyć bohaterów jest moim zdaniem dobrze nakreślony, pojawia się tu także postać „dobrego Niemca”, a także bohaterskiej postawy jednej z postaci, która za swoją odwagę ląduje w obozie koncentracyjnym i to ona staje się w końcu główną postacią w wymarzonej książce Juliet.

Nie zamierzam nikomu tej książki odradzać, ponieważ naprawdę jest urocza a roztrzepana Juliet może wzbudzać jedynie pozytywne uczucia. Nie spodziewajcie się tu jednak wartkiej akcji. A jak już przywykniecie do listowego stylu, w jakim książka jest napisana, niewykluczone, że jej czytanie pójdzie Wam znacznie lepiej niż mnie.

Przeczytane: 21.10.2022

Ocena: 6/10

środa, 12 października 2022

Hiacynta na tropie tajemnic: "Magia pocałunku" J. Quinn

 


Dziękuję Wydawnictwu Zysk i s-ka za egzemplarz do recenzji. Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu Nakanapie.pl

 

Dzięki Klubowi Recenzenta przeskoczyłam parę tomów w historii Bridgertonów i zamiast odkrywać teraz losy Benedicta, towarzyszyłam przygodom Hiacynty, najmłodszej z rodzeństwa.

Zupełnie świadomie nazywam to przygodami, ponieważ młoda Bridgertonówna wplątała się nawet w rozwiązywanie zagadki sprzed parudziesięciu lat, związanej z zaginionymi klejnotami. Oczywiście nie brakuje tu wątku romansowego, który jak wiadomo jest trzonem każdej książki Julii Quinn. I gdyby nie napotkany mężczyzna, Hiacynta pewnie przeżywałaby przygody tylko i wyłącznie na kartach książek, które czytała.

Gareth St. Clair ma opinie hulaki, a w dodatku tajemnicą poliszynela są jego kiepskie stosunki z ojcem. Mimo iż jest młodszym synem, po śmierci brata zostaje spadkobiercą rodu, co jego ojcu wyjątkowo nie jest w smak. Gareth jest wnukiem przebojowej Lady Dunsbury, dzięki czemu zapoznaje się z Hiacyntą, która raz w tygodniu czyta starszej pani na głos. I mimo, że fatalna reputacja nieco odstrasza młodą damę od przystojnego kawalera to jednak pragnienie przygód jest silniejsze. Za sprawą tajemniczego pamiętnika drugiej babki chłopaka, postanawiają odszukać ukryty skarb.

Książka jest jak zwykle napisana lekko i przyjemnie, choć można w niej zauważyć trochę zmian. Przede wszystkim rozdziały nie rozpoczynają się tu od kroniki towarzyskiej Lady Whistledown. Fani serialu wiedzą, że jej tożsamość została odkryta i nie sądzę, żeby względem książek, filmowi twórcy zdecydowali się na dużą zmianę. A skoro tak, być może w częściach, które przeskoczyłam, (ale oczywiście do nich wrócę) Lady Whistledown porzuci swoje plotkarskie praktyki.

Zamiast kroniki towarzyskiej, Autorka zastosowała swego rodzaju didaskalia. Ich dodatkowym plusem jest to, że są humorystyczne. Sama treść książki jest wzbogacona o sporą dawkę poczucia humoru, większą wydaje mi się, niż przy poprzednich częściach. Hiacynta jako najmłodsze, urodzone już po śmierci ojca, dziecko pani Bridgerton była wychowywana na pewną siebie i zdecydowaną istotę. Nie boi się mówić co myśli, zna swoją wartość a to prowadzi niejednokrotnie do komicznych wymian zdań z Garethem lub Lady Dunsbury. Która to dama, zarówno w serialu jak i książce jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci. Wiekowa arystokratka, która nie uważa za słuszne trzymania języka za zębami, mówiąc zazwyczaj to, co należy powiedzieć, nie przejmuje się konwenansami czy etykietą, wprowadza do lektury i własnego towarzystwa powiew świeżości. I choć wielu jej rozmówców pozostawia z szeroko otwartymi ustami, czytelnik ma szansę czerpać przyjemność, że Lady Dunsbury znowu komuś natarła uszu z sobie właściwą złośliwością.

Nie brak w książce oczywiście tego, co pewnie najbardziej przyciąga fanów serii do powieści Julii Quinn. Są zawirowania romansowe i matrymonialne, są przeszkody i emocje, no i oczywiście sceny erotyczne. Przyznam, że dla mnie nie są one najważniejsze, choć napisane ze smakiem i bez zbędnej wulgarności. Rozumiem, że mogą ekscytować i pozostawiać czytelnika z wypiekami na twarzy. Dla mnie ta seria jest tak udana (i jak już niejednokrotnie wspominałam, relaksująca), że dodatkowe atrakcje nie są mi potrzebne. I tak by po nią chętnie sięgała.

Bardzo się cieszę, że mimo iż jest to przedostatni tom, czeka mnie jeszcze pięć spotkań z rodzeństwem Bridgertonów. Choć już teraz muszę przyznać, że Hiacynta chyba stała się póki co moją ulubienicą.

Przeczytane: 12.10.2022

Ocena: 7/10

czwartek, 6 października 2022

Cztery siostry: "Iskry na wiatr" I. Żmijewska

 


Dzięki booktourowi z Neavecreations miałam okazję przeczytać pierwszy tom serii „Zawierucha” Idy Żmijewskiej. Nosi on tytuł „Iskry na wiatr”.

Książka opowiada o czwórce sióstr, które z dnia na dzień z córek bogatego właściciela fabryki, stają się sierotami bez grosza. Ich ojciec popełnia samobójstwo, gdyż okazuje się, że pod koniec życia stał się bankrutem. W jednej chwili Zosia, Nina, Julia i Pola muszą opuścić piękną posiadłość i przenieść się do czynszowego mieszkania, które dzielić będą z babką i ciotką. Na domiar złego wybucha I wojna światowa i nic już nie jest takie, jak młode kobiety znały wcześniej.

W miarę przesuwania się akcji do przodu, kolejne wątki stają się coraz bardziej tajemnicze a na jaw wychodzi wiele nieprzewidzianych komplikacji. Czy pan Keller faktycznie popełnił samobójstwo? Dlaczego sprzedana fabryka stoi odłogiem? Czym zajmuje się Zosia? (Czytelnik to wie, jej rodzina nie). Co wyniknie z niespodziewanego małżeństwa Niny? Czy Julia spojrzy wreszcie przychylnym okiem na niestrudzonego adoratora? Czy Pola okaże się najdojrzalsza z rodzeństwa, mimo że jest najmłodsza? Co mają oznaczać te tajemnicze włamania do ich mieszkania? I wreszcie, co przyniesie ze sobą wojna, kiedy i jak się skończy a także jak ją przetrwać?

Akcja dzieje się w Warszawie. Szczerze jednak przyznam, że nie odczuwałam tu wojennej atmosfery. Gdyby nie konspiracyjna praca Zosi, (którą i tak przerywa zapalenie płuc) i wieczne wzmianki o brakach w zaopatrzeniu chyba w ogóle nie zwracałabym uwagi na czasy, w jakich rozgrywa się powieść. Co prawda Julia pracuje w szpitalu, do którego bez ustanku dowożeni są ranni, a jednak mimo wszystko dla mnie było w tej Warszawie jakoś za spokojnie.

Początkowo bałam się, że nie polubię żadnej z bohaterek, a już na pewno Julii. Jednak w miarę posuwania się powieści do przodu to chyba ona najbardziej przypadła mi do gustu, na równi z babcią Adelą, (relacja Julii z doktorem Warlińskim wydała mi się naprawdę urocza). Pola, która chyba była windowana na główną bohaterkę, (to jej dziennik cytuje Autorka) była chyba najbardziej niejaka ze wszystkich panien Keller. Postać Niny i jej los spleciony z rosyjskim oficerem, (polskiego pochodzenia) wydaje się intrygująca, za to Zofia działała mi na nerwy swoim przekonaniem o nieomylności i traktowaniem młodszych sióstr z góry.

W zasadzie trudno sklasyfikować tę książkę jednoznacznie. Rozpoczynająca się i wyglądająca jak typowa saga rodzinna w częściach na tle ważnych dla świata wydarzeń, skręca w pewnym momencie w stronę kryminału, żeby później niemal w mgnieniu oka przeistoczyć się w romans. Przyznam, że tego się nie spodziewałam, choć jestem zaskoczona zimną krwią wszystkich kobiet z rodziny w obliczu morderstwa w ich własnej kuchni.

Styl Idy Żmijewskiej jest przyjemny i dobrze się czytało tę powieść. Żadne wątki niestety nie zostały jednak dokończone, ale jest to spowodowane faktem, że „Iskry na wietrze” to dopiero pierwsza część. Czytając, czuło się, że to tylko wprowadzenie, nakreślenie postaci i problemów. Wygląda na to, że wszystko co istotne dopiero przed nami. Przyznam, że było to nieco irytujące, bo im dalej w las tym pojawiało się więcej wątków i zagadek, ale to dobry chwyt marketingowy. Ja pewnie też w związku z tym sięgnę po kolejny tom, który niedawno został wydany.

Przeczytane: 04.10.2022

Ocena: 6/10