środa, 29 czerwca 2022

Gość gorszy od zarazy: "Lęk" T. Sablik

 


Dzięki Booktourowi u Grześka z Books_and_me_90 miałam okazję przeczytać „Lęk” Tomasza Sablika. O samym autorze słyszałam już niejedno dobre słowo. Dlatego nie mogłam przegapić szansy na sięgnięcie po jedno z jego dzieł.

To chyba pierwszy horror polskiego autora, jaki kiedykolwiek miałam okazję wziąć do ręki i się w nim zanurzyć.

Pierwsze co rzuca się w oczy to fantastyczne wydanie od Vespera, (to wydawnictwo robi niesamowite rzeczy, które robią piorunujące wrażenie). Już pierwszy rzut oka na klimatyczną okładkę wzbudza niepokój, który potęgują ilustracje zamieszczone w książce.

Fabuła książki rozpoczyna się pięć lat po wybuchu wielkiej pandemii, która niemal
w całości wytrzebiła ludzkość. Okropna krwotoczna gorączka nie zabrała jednak Jakuba
i jego żony Julii oraz ich sąsiadów, Marty i Daniela.

Jakub i Julia mieszkają skromnie w drewnianej chacie w lesie, unikają wygód i udogodnień mimo, że Marta i Daniel mają na przykład nawet agregat na prąd i mieszkają w sporym, ładnym domu za lasem. Julia zmaga się z bólem reumatycznym, Jakub nieustannie ma na nią oko i wszystko zawierza Panu; jest bowiem osobą głęboko wierzącą. Każde z nich zmaga się z własnymi demonami i problemami, które cała sytuacja tylko wzmogła.

Pewnej nocy jednak nie tylko wiara Jakuba zostaje wystawiona na próbę, ale i zmienia się całe ich dotychczasowe życie. Do drzwi chaty puka młoda dziewczyna, której ojciec popełnił rozszerzone samobójstwo (zabił także matkę a drugą córkę postrzelił; ranna
w wyniku splotu wypadków i okoliczności znajduje się pod opieką Marty i Daniela). Jakub
i Julia przyjmują ją więc pod swój dach. Od tej pory w ich otoczeniu zaczynają się dziać rzeczy co najmniej dziwne…

Pandemia nie ma tu szczególnego znaczenia, co zresztą podkreśla w posłowiu sam Autor. Co prawda wzmaga tylko uczucie osamotnienia i uwypukla problemy, z jakimi muszą się zmagać pozostawieni sami sobie cudem ocalali, ale nie stanowi istotnego motywu książki. Na dobrą sprawę i bez niej wszystko to o czym przeczytałam, mogłoby się z powodzeniem odbyć.

Wielkim plusem książki jest klimat. Niepokojący, tajemniczy. Uczucie osamotnienia
i zagrożenia jest tu niemalże namacalne. Fakt, że czytałam tę książkę podczas upalnego tygodnia, zamiast w mrokach styczniowych wieczorów był doprawdy błędem. Nic tak bowiem nie wprowadziłoby mnie w odpowiedni nastrój tej książki niż ciemności za oknem. Z żalem muszę stwierdzić, że nie potrafiłam zagłębić się w tym klimacie, mimo że doskonale go czułam. Lektura „Lęku” pachniała wilgotnym lasem, zatęchłym drewnem starej chatki, deszczem i chłodem nocy. Wręcz można było usłyszeć jak wiatr porusza drzewami, które kołysząc się, szumią. Ciężko było pozbyć się uczucia zagrożenia, nasłuchując ujadania psa i odkrywając wraz z Jakubem kolejne nieprawdopodobne rzeczy w jego otoczeniu. A jednak mimo tego wszystkiego nie czułam się pochłonięta przez lekturę.

Jeśli chodzi o bohaterów, Julię ciężko było rozgryźć, gdyż tak naprawdę przez większość książki spała, (doprawdy ciężko ją było obudzić). Martę z Danielem poznajemy chyba za mało, żeby się do nich przywiązać, choć odgrywają w opowieści niemałą rolę, (Marta nawet jest bohaterką najlepszego, moim zdaniem, rozdziału w całej powieści). Tajemnicza Żywia wzbudza niezdrową fascynację i aż chce się o niej czytać, mimo wielu przypuszczeń na jej temat, z których jedno z nich w końcu okazuje się prawdą. Natomiast Jakub… jest osobą raczej antypatyczną, (miejscami nawet irytującą). Wielokrotnie zasłania się wiarą
i wspomaga nią, ale kiedy ma do czynienia z iście diabelskimi sytuacjami odkłada działanie na później (nawet wieszanie krzyża, który powinien mieć dla niego przecież olbrzymie znaczenie). Boi się? Jest zbyt miękki? A może zafascynowany tak jak i czytelnik? Tak czy siak, nie polubiłam go, ale nie sądzę, żeby był to jakiś wielki problem.

Stylowi Tomasza Sablika nie mogę niczego zarzucić. Czytało mi się dobrze, (choć długo, ale to już moja wina :D) i choć mam uczucie niedosytu to mam też wrażenie, że dostałam wszystko, co można było w takiej powieści otrzymać. Z chęcią sięgnę po kolejne książki tego autora, tak jak szerzej zainteresuje się polskim horrorem. Bo choć sama nie wiem czego chcę, (poszukiwanie kolejnego Kinga jest przecież co najmniej absurdalne, ale chyba to właśnie podświadomie robię), czy się bać podczas lektury czy zachwycać kunsztem, jedno jest pewne: chcę próbować. A z kimś takim jak Tomasz Sablik mam okazję odnaleźć w polskim horrorze wreszcie to, czego szukam. Nawet jeśli jeszcze nie wiem czym TO coś jest.

Przeczytane: 27.06.2022

Ocena: 6/10

wtorek, 21 czerwca 2022

Nie taki kicz straszny...: "Mój książę" J. Quinn

 


Kiedy pracowałam w bibliotece, każda z tych książek podobnych do dzieł Julii Quinn jawiła mi się jako synonim kiczu. Wszystkie były podobnie wydane, z wielkimi złotymi literami na okładkach, z obowiązkowych symbolem wyższych sfer lub jakąś pięknie ubraną damą na froncie. Tytuł wołał o pomstę do nieba, bo musiał nawiązywać do księcia, damy czy innych tego typu rzeczy. Oczywiście opis sugerował płomienny romans, gdzieś w alkowie wielkiej posiadłości. Kojarzyło mi się to z Greyem, (którego nawet nie czytałam), tylko obleczonym w suknie, fraki i pantofelki na obcasiku. Nawet udało mi się spotkać to porównanie Bridgertonów do książki E.L. James gdzieś w internecie.

Trochę przy tym cierpiałam, bo uwielbiam książki z akcją mniej więcej w czasach, w których rozgrywały się wszystkie te czytadełka, ale staram się staranniej dobierać sobie lekturę. Wpadłam jednak po uszy, kiedy dałam się ponieść fali i odpaliłam serial na Netlixie. Bridgertonowie na małym ekranie wciągnęli mnie bez reszty na tyle, że po skończeniu pierwszego sezonu nieco nawet za nimi tęskniłam. Z sięgnięciem po książkę wstrzymywałam się jednak jeszcze rok, aż obejrzałam drugi sezon i udało mi się w końcu dorwać ją na skup szopie. Powiedziałam sobie, że najwyżej odłożę i zapomnę.

Nie odłożyłam.

Nie zapomniałam.

Powiem więcej, z niecierpliwością czekam aż dorwę kolejne tomy.

Akcja książki Julii Quinn (pierwszy tom zatytułowany jest „Mój książkę”, no czyż to nie kicz?) rozgrywa się w Anglii w 1813 roku. Pani Violetta Bridgerton, wdowa, posiada ośmioro dzieci, z których najstarsza czwórka winna się już rozglądać za partią do małżeństwa. Najwięcej snu z powiek spędza matce Daphne, jedyna dziewczyna w tej czwórce i jedyna jak dotąd panna na wydaniu z całego rodzeństwa. Sytuacja jest problematyczna, bowiem od debiutu Daphne minęły już dwa lata a ona wciąż nie jest nawet zaręczona.

Wtedy na salonach pojawia się Simon Bassett, książę Hastings, który do tej pory jak ognia unikał socjety. Z miejsca staje się sensacją sezonu. Nawiązuje też nić sympatii i porozumienia z Daphne. Znajomość z nią ma pomóc mu odgonić się od nadgorliwych matek, a jej nagonić chętnych na żeniaczkę kawalerów.

Jak oczywiście w takich historiach bywa, młodzi mają się ku sobie, aż wskutek splotu różnych okoliczności lądują na ślubnym kobiercu. I tu zaczynają się schody, ponieważ Simon złożył niegdyś przysięgę znienawidzonemu, umierającemu ojcu. Przysięgę, która raczej nie spodoba się Daphne…

Opis faktycznie brzmi może mało ambitnie. Niemniej bawiłam się świetnie, czytając a niewymagająca lektura po prostu sprawiała, że odpoczywałam. Lektura bardziej wymagającym pewnie pozostawiałaby wiele do życzenia. A to język zbyt współczesny, a to zero wzmianek o wojnach napoleońskich, co raczej powinno być przedmiotem dyskusji zwłaszcza w 1813 roku. Nie ma tym jednak sens książki polegał, a budowanie wokół niej historycznego tła mogłoby pozbawić ją tego swoistego uroku, jaki posiada. Przestałaby być wtedy uroczym czytadełkiem, a zaczęłaby pewnie być książką, w której doszukiwano by się wartości historycznej i utyskiwano na niedokładny research, (co sama uwielbiam robić) i przeinaczanie faktów. Julia Quinn nie tykając tych tematów, zapewniła swojej książce swoistą ochronę. Wszak największym sensem w niej były bale, konwenanse i przechadzki z kawalerem oraz przyzwoitką i tu raczej  nie można się do niczego przyczepić.

Jeśli ktoś tak jak ja, najpierw obejrzał serial, mógł być nieco zaskoczony różnicami względem literackiego pierwowzoru. Pozwoli mi to jednak odkrywać całą historię rodzeństwa Bridgertonów na nowo, tak jak pozwoliłam się prowadzić przez zmącone a nawet nieco wzburzone wody historii państwa Bassett przy okazji czytania pierwszej części.

Sięgając pod „Mojego księcia” wiedziałam doskonale czego się spodziewać. Nie mam więc żadnych zarzutów do tej książki. Wręcz przeciwnie, jestem pozytywnie zaskoczona, że była to lekka, przyjemna ale nie żenująca lektura.

Jak widać, czasem nie taki kicz straszny…

PS recenzja mocno spóźniona, ponieważ przeczytałam książkę już tydzień temu, ale nawet książkoholik musi czasem ruszyć się z kanapy 😉

Przeczytane: 13.06.2022

Ocena: 7/10

poniedziałek, 6 czerwca 2022

Hogwart Upside Down: "Scholomane. Mroczna wiedza" N.Novik

 


Dziękuję Domowi Wydawniczemu Rebis za egzemplarz do recenzji.

 

Co by było gdyby „Harry Potter” spotkał się ze „Stranger things”? Mogę sobie wyobrazić, że coś w stylu pierwszego tomu „Scholomance” Naomi Novik. Swego rodzaju Hogwart, ale wywrócony na Drugą Stronę.

Naomi Novik uwielbiam za jej serię o smoku Temerairze, którą spokojnie mogę postawić w TOP5 ulubionych serii fantasy. Dlatego tak bardzo nie mogłam się doczekać aż sięgnę po pierwszy tom „Scholomance” – „Mroczną wiedzę”.

Główną bohaterką książki jest Galadriel, nazwana tak na cześć elfiej królowej z tolkienowskiej trylogii. W skrócie El, co było dla mnie odniesieniem do „Stranger Things”, ale mogę się mylić, (ile popkultura jest w stanie pomieścić El ze śmiercionośnymi mocami?). Jest raczej opryskliwa, niesympatyczna, unika wszelkich znajomości, (do czasu). Trudno ją polubić i ona sama chyba zbytnio siebie też nie lubi.

Poza nią w szkole jest jeszcze wielu innych uczniów, z których najlepiej w trakcie czytania poznajemy Oriona i kilka koleżanek El.

Ale przekraczając mury szkoły, nie ma się pewności czy dożyje się jej końca…

A dlaczego Scholomance jest takim morderczym Hogwartem? Otóż nauka w tej szkole trwa 4 lata, ale w ich ciągu nie opuszcza się murów ani na chwilę. Nie ma tam nauczycieli i nikt nie pilnuje porządku oraz uczniów, chyba że sami uczniowie poprzez sieć skomplikowanych sojuszy i tzw. enklaw. A muszą mieć oczy dookoła głowy, ponieważ żądne krwi złowrogi mogą czaić się w każdym kącie. Żywią się mocą gromadzoną przez uczniów i są stale głodne. Tylko jedna osoba potrafi sobie z nimi skutecznie poradzić – wspomniany już Orion Lake.

I to właśnie Orion jest chyba najsympatyczniejszą postacią w całym Scholomance’owym uniwersum. Chłopak, który od urodzenia miał za zadanie rozprawiać się z potworami, wzbudza podczas czytania najwięcej pozytywnych uczuć, choć nie do końca rozumiem jego przywiązanie do El.

Sama El jest przerysowana w swojej niesympatyczności, zgryźliwości, a zarazem pewności siebie. Ileż to razy czytałam, że „ona zna takie zaklęcie, które by się z tym wszystkim rozprawiło”. Faktycznie wykorzystała swoją moc parę razy, ale częściej się nią przechwalała we własnej głowie. Co prawda jej nastawienie do świata było wytłumaczone i wiązało się z klątwą, którą ją obarczono, ale nie zmienia to faktu, że czasem zwyczajnie męczyła mnie ta postać. Nie rozumiałam jej wrogiego nastawienia do ludzi, którzy wyciągali do niej pomocną dłoń. A i usilne próby zamordowania jej przez inne dzieciaki też wydawały mi się jakieś takie przesadzone.

Nie można odmówić Naomi Novik świetnego pomysłu i ogromnej wyobraźni. Problemem pierwszego tomu „Scholomance” jest natomiast, że mocno czuje się, iż jest to dopiero wprowadzenie do całej historii. Nużą opisy, przez co książka sprawia wrażenie napisanej ciurkiem, czasami przez kilka stron nie trafia się żaden dialog, a to mocno spowalnia czytanie. Fabuła opiera się głównie na przedstawieniu nam działania szkoły, przeplatana jest wspomnieniami El o dzieciństwie i rozważaniami jak tę szkołę w ogóle ukończyć żywym oraz walkami ze złowrogami, które mogą czaić się w każdej dziurze, (choć to doprowadza trochę do powtarzalności scen).

Złowrogi są akurat na plus całej historii. Czytelnik razem z bohaterami ostrożnie stawia każdy krok, wiedząc, że niebezpieczeństwo czyhać może podczas posiłku, brania prysznica czy nawet podczas snu. Wola walki i ukończenia szkoły jest w każdym tak silna, że nie można ufać nikomu, jednocześnie próbując zawrzeć korzystne układy, które pomogą wyrwać się z tego przybytku magii.

Klimatu Scholomance odmówić nie można, jednak odnoszę wrażenie, że dałoby się pierwszy tom trochę zwęzić i pewnie połączyć z drugim. Drugi już czeka na przeczytanie. Novik zostawiła nas z cliffhangerem, który wręcz prosi o sięgnięcie od razu po kolejny tom. Ja jednak muszę odpocząć od rozwleczonego stylu książki i dusznego klimatu niebezpiecznej szkoły. Nie ukrywam jednak, że mimo iż czytałam pierwszą część zdecydowanie dłużej niż zakładałam, przez co trochę się nią zmęczyłam, sięgnę w najbliższym czasie po jej drugą odsłonę.

Przeczytane: 05.06.2022

Ocena: 6/10

czwartek, 2 czerwca 2022

Którą podążysz drogą? "Nie chcesz wiedzieć" B. Szczygielski

 


Dzięki temu, że wzięłam udział w kolejnym booktourze, miałam okazję przeczytać książkę Bartosza Szczygielskiego „Nie chcesz wiedzieć” i uważam, że było to spotkanie bardzo udane.

Książka Pana Szczygielskiego to kryminał, którego główną bohaterką jest wróżka Agata. Przyjmuje ona klientów w swoim domku na odludziu i jakoś wiąże koniec z końcem. Do czasu, kiedy odwiedza ją przystojny tajemniczy Marcin. Sesja od początku idzie nie tak jak trzeba, a już na pewno wymyka się spod kontroli, kiedy klient popełnia samobójstwo na oczach Agaty. Umazana jego krwią, jako jedyny świadek zdarzenia z miejsca staje się podejrzana, na domiar złego jest na celowniku nie tylko policji, ale i niebezpiecznego mężczyzny z przeszłości Marcina.

Książkę czytało mi się świetnie i od początku poczułam się wciągnięta w historię. Może i była nieco niewiarygodna, ale chyba po raz pierwszy miałam do czynienia z zawodową wróżką jako główną bohaterką.

Autor operował sprawnym stylem, co tylko uprzyjemniło czytanie. Agata była nieco oderwana od rzeczywistości, co doprowadzało od czasu do czasu do komicznych dialogów z pomagającą jej dziennikarką, Wiktorią.

Książka Pana Bartosza może zaskakiwać, ponieważ zdecydował się na kobiece bohaterki i to w przeważającej większości. Nie zdarza się to często, a może po prostu w tej chwili rzuciło mi się to w oczy. Tak czy inaczej mam wrażenie, że w kryminałach najczęściej mamy do czynienia z parą, mężczyzną i kobietą jako głównymi bohaterami.

Wiktoria i Agata są dla siebie fajnym dopełnieniem. Ta pierwsza, nastawiona na sukces i sensację, nie cofnie się przed niczym, żeby tylko dotrzeć do prawdy i opublikować ją jako pierwsza. Ta druga, nieco zagubiona i skołowana szumem wokół niej, przechodzi w trakcie historii przemianę. Z wystraszonej, zaszczutej kobiety w osobę, która bierze los we własne ręce.

Podobało mi się, że książkę ciężko było odłożyć i kiedy już nabierało się przekonania, że akcja zwalnia lub się uspokaja, nagle działo się coś zupełnie nieprzewidywalnego, (wypadki, śmierci, strzelaniny w pewnym momencie były tu na porządku dziennym, jeśli w ogóle coś takiego można porównać do porządku). Tropy prowadzą dziewczyny do Warszawy, Szczecina, we wszystko zamieszany jest też ośrodek dla sierot, a uzbrojony po zęby mężczyzna całą drogę depcze im po piętach.

Bartosz Szczygielski potrafi rozsądnie dozować emocje. W trakcie czytania nie czułam, że miałabym zaraz wyrzucić książkę przez okno, bo więcej nie zniosę. Dreszczyk emocji towarzyszył mi podczas lektury, ale na szczęście z szacunku dla mojego ciśnienia było to odpowiednio dozowane. Choć zaserwowano mi kilka ciekawych plot twistów, a jako fanka takowych jestem naprawdę zadowolona.

Jedynym minusem był chyba fakt, że Agata tak mało miała okazji powróżyć. Jakieś szersze wyjaśnienie na temat tarota z całą pewnością wzbudziłoby moje zainteresowanie. Niestety Agata nie mogła bardzo się wykazać swoimi umiejętnościami. W akcji widzimy ją tylko na początku, kiedy odwiedza ją niepewna swoich uczuć klientka.

Ciekawym zabiegiem był fakt, że autor zdecydował się na trzy różne ścieżki, prowadzące do zakończenia i to chyba właśnie czytelnik ma zdecydować, które jest właściwe, sensowne i najbardziej wiarygodne. Być może miało to uświadomić nam, że każda nasza decyzja ma konsekwencje, a wszystko ułoży się w zależności od tego, którą drogą podążymy, co zdecydujemy i może faktycznie przypadki po prostu nie istnieją. Sami jesteśmy kowalami swego losu.

Lekturę polecam każdemu, a @ksiazka.pod.nosem dziękuję za możliwość udziału w booktourze.

Przeczytane: 29.05.2022

Ocena: 7/10