środa, 31 sierpnia 2022

Powrót starych przyjaciół: "Kobierce tkane z pajęczyny" R. Kosin

 


Macie czasem tak, że książka wręcz do Was mówi z półki i zmusza, żeby po nią sięgnąć? Mnie się to zdarza i staram się nie lekceważyć tego wołania, bo wtedy wiem, że przyszedł czas właśnie na tę książkę i z reguły czytam ją z absolutną przyjemnością.

Tym razem usłyszałam wołanie kolejnego tomu „Sióstr Jutrzenki” pt. „Kobierce tkane z pajęczyny”. Akcja czwartej części rozpoczyna się jakiś czas  po emocjonalnym zakończeniu z tomu czwartego. Z opowieści snutej przez Autorkę, panią Renatę Kosin, dowiadujemy się co zdarzyło się w międzyczasie i jakie konsekwencje miała ta finałowa sytuacja.

Jak i dotychczas akcja „Kobierców…” rozgrywa się dwutorowo. W przeszłości dalej śledzimy losy rodziny Śmiałowskich, rozsianej już po świecie, a bardziej współcześnie wciąż towarzyszymy Michalinie, teraz już dorosłej, w odkrywaniu tajemnic swoich przodków.

Tym razem akcja skupia się na kobiercach, które zostały utkane dla każdej z córek Arachny i Witolda, a sprawa w pewnym momencie zaczyna zbaczać na kryminalne tory.

Z prawdziwą przyjemnością po raz kolejny rozsiadłam się wśród ścian Przytuliska, poczułam się jakbym uściskała starych przyjaciół. Jednak w moim odczuciu ta część nie ustrzegła się minusów.

Z pewnością był to zamysł autorki, ale dość trudno mi zrozumieć brak w treści tak ważnego wydarzenia jakim jest II wojna światowa. Trzeci tom kończył się w jej przededniu, czwarty zaczyna już po niej. O wydarzeniach z tej najkrwawszej i najstraszniejszej z wojen dowiadujemy się od samych bohaterów, którzy wspominają ją w rozmowach. Nie towarzyszyliśmy ich w próbach przeżycia, w każdym ciężkim dniu wojennej pożogi. Nie wiemy jak sobie radzili i z jakimi mierzyli się trudnościami. Przyznam, że nieco mnie to rozczarowało. II wojna światowa to świetne pisarskie pole do popisu, a umieszczona w realiach wsi, z dala od bitew i krwawych wydarzeń, mogłaby nabrać nieco świeżości, rzucić nowe światło.

Tak czy siak, Autorka zdecydowała się na taki zabieg. I choć wielka szkoda to mimo wszystko książka nie traci na jakości. Po raz kolejny mamy do czynienia z bardzo dobrym, wciągającym stylem pisarskim. Serię Pani Renaty czyta się niemal jednym tchem i powoli zaczynam czuć smutek, że przede mną jeszcze tylko jeden tom.

Odczuwam też smutek innego rodzaju. Choć polubiłam większość bohaterów, (i niestety nieubłagane życie z niektórymi każe w trakcie lektury się żegnać) to żałuję, że czas leci a wydarzenia z zamierzchłej przeszłości coraz bardziej sięgają współczesności. Co prawda to wcale nie znaczy, że treść jest przez to mniej ciekawa. Przeciwnie, wszak odkrywanie trudnych powojennych lat to niejaka gratka dla dziecka wychowanego w latach 90, to także doskonała okazja do zrozumienia wszystkiego co wtedy się działo, (Pani Kosin jest niezrównana w tworzeniu klimatu oraz ludzkich charakterów), ale akcja dociera powoli do lat urodzin i młodości moich rodziców, a dla mnie to wciąż jeszcze nie jest historia ;) W piątym tomie klamra spinająca obie linie czasowe prawdopodobnie w końcu się zamknie.

Odłożyłam książkę zrelaksowana i zadowolona. Czas na ostatni tom…

Przeczytane: 27.08.2022

Ocena: 7/10

sobota, 20 sierpnia 2022

Upiór w piwnicy: "Dom Straussów" A. Bednarek

 

Siadałam do książki Adriana Bednarka pt. „Dom Straussów” z myślą, że to niecodzienny wybór lektury na ostatnie dni urlopu. Wolałam jednak przeczytać ją, póki jeszcze nie jestem sama w domu i nie podskakuję przy każdym tajemniczym szmerze.

„Dom Straussów” przykuł mój wzrok na Instagramie i kupiłam go, korzystając z empikowej promocji. W pierwszej chwili miałam nadzieję na horror o nawiedzonym domu, a to coś co z gatunku horror mniej więcej lubię najbardziej. Opis jednak uświadomił mi, że będę mieć do czynienia ze slasherem, a zwykle takowych unikam, również w formie filmowej. Biegający po okolicy zamaskowany facet z przysłowiową ogromną piłą mechaniczną może i jest przerażający, ale zwykle stawiam na duchy.

Wiedziałam jednak, że skoro powiedziało się „a” i kupiło książkę, trzeba też powiedzieć „b” i ją przeczytać. Wybrałam do tego ostatni weekend urlopu, który był niezwykle upalny i mocno dawał się wszystkim we znaki. Leżenie z książką było jedyną aktywnością, na jaką ktokolwiek mógłby się zdobyć w takim skwarze. Przygotowałam więc stanowisko do czytania, zaopatrzyłam się w wodę i przeniosłam na Mazury.

Piątka znajomych wybiera się na wspólne wakacje w Mikołajkach. Trójka z nich jest przyjaciółmi od zawsze, dwie pozostałe osoby to partnerki chłopaków. Ten wyjazd ma być uczczeniem końca studiów. Każda z osób ma już plany na przyszłość i karierę, wiedzą, że to ostatni moment na totalną beztroskę. Dlatego, żeby beztroska była stuprocentowa, Adam proponuje smartdetoks i razem ze swoją dziewczyną, Mariolą, zamyka w sejfie telefony całego towarzystwa, (przynosi to problemy od samego początku, bo oprócz oczywistego braku możliwości wezwania pomocy, towarzystwo zaczyna wakacje od wzajemnych oskarżeń, animozji i kłótni). Żadne z nich nie przeczuwa, że w samym środku sielankowej okolicy, otoczonej lasem znajduje się posiadłość wybudowana za czasów II wojny światowej, która kryje swoje mroczne tajemnice. Tajemnice mordercze i psychopatyczne. Tajemnice, które sprawiłyby, że te wakacje byłby z całą pewnością niezapomniane, gdyby tylko nie trzeba było zabrać ich ze sobą do grobu. Zamaskowana, potężna postać zaciąga do swojej „pieczary” znajomych jedno po drugim, a dalej jest już tylko z nimi gorzej…

Zacznę może od minusów. Nie spodziewałam się raczej po tej książce literatury wysokich lotów, tak jak slasher nigdy raczej nie jest arcydziełem kinematografii. Nie jest to żaden zarzut, gdyż poszukiwacze mocnych wrażeń znajdą w tej książce wszystko co kluczowe. Natomiast zaskoczeniem i największym minusem dla mnie był chyba fakt, że trup ścielił się nie tyle gęsto, co szybko. Sądziłam, że morderca dłużej pobawi się ze wszystkimi w kotka i myszkę.

Kolejny minus to sami bohaterowie. Nie polubiłam tam nikogo i w pewnym momencie pomyślałam nawet, że Autor zagrał ryzykownie. Uczynił głównymi bohaterami osoby zupełnie antypatyczne. Jadzia o niezwykle wybujałej ambicji, sprawiała że nie potrafiłam jej współczuć. Adam o ego, które z trudem mieściło się w piwnicy, był zwykłym dupkiem, któremu chciało się jak najszybciej palnąć w łeb. Maminsynek Filip miewał wybuchy złości i cynizmu, co powodowało, że nie byłam w stanie wyobrazić sobie, dlaczego dziewczyny są nim zainteresowane. Adrian Bednarek stworzył grupę osób, których w żaden sposób nie żałowałam, przez co cała fabuła mimo że krwawa i makabryczna nie wzbudzała żadnych większych emocji.

Na plus fakt, że szybko się to czytało i mimo braku empatii wobec bohaterów, czuło się zaciekawienie jak skończy się cała historia. Być może byłabym usatysfakcjonowana trochę bardziej skomplikowanym zakończeniem (wykrycie spisku, aresztowania, skazania itd.) niż tylko spacer dwójki osób, każdej w swoją stronę, kiedy rozstawali się na zawsze. Mordercę spotkał zasłużony koniec, ale czy tak naprawdę na wolność nie wyszły jeszcze bardziej szatańskie pomioty, kto to wie?

O Adrianie Bednarku sporo już słyszałam i były to raczej opinie pozytywne. Ja się bawiłam dobrze, jeśli w ogóle można w taki sposób napisać o książce, w której 90% bohaterów ginie krwawo i w męczarniach. Styl Autora był brutalny, wulgarny i krwawy, a tego właśnie wymagały okoliczności. Teraz jednak sięgnę po coś spokojniejszego 😉

Przeczytane: 20.08.2022

Ocena: 6/10

czwartek, 18 sierpnia 2022

Panna wśród podlaskich rozdroży: "Ścieżki Elizy" A. Panasiuk

 


Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

 

„Ścieżki Elizy” to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Agnieszki Panasiuk. Siadałam więc do lektury z ciekawością. Nie ukrywam też, że ostatnimi czasy, jak widzę cieńszą książkę to odczuwam niejaką ulgę, że przeczytam ją w szybszym czasie. Lubię grube tomiszcza, ponieważ bardziej można zżyć się z historią i bohaterami. Jednak ponieważ życie wymaga nieustannej aktywności pozaksiążkowej, chwytam każdą cieńszą książkę z nieskrywaną radością.

Książka pani Panasiuk liczy zaledwie 264 strony. Opowiada o losach Elizy Jarockiej, najętej do opieki małej arystokratki Marii, której matce na łożu śmierci Eliza złożyła przyrzeczenie o opiece nad dziewczynką. Po latach jednak, będąca sierotą Jarocka, zostaje wysłana przez ojca Marii z tajną misją na Podlasie. Jest rok 1832, po lasach wciąż ukrywają się byli powstańcy, a sama Eliza nigdy wcześniej nie gościła w kraju swoich przodków, (ojciec Marii to bowiem rosyjski szlachcic). Zatrudniona do szpiegowania jednego z rządców podlaskich ziem, które mała Maria odziedziczyła po matce, Eliza styka się po raz pierwszy z wieloma rzeczami, z których najważniejsza wydaje się gwałtownie rozkwitła miłość.

W trakcie lektury po wielokroć żałowałam jednak, że książka jest takiej skromnej objętości. Wiele rzeczy w fabule było dziełem przypadku. Eliza jakimś cudem ciągle trafiała we właściwe miejsce i właściwy czas. Podsłuchiwała rozmowy, które miała podsłuchać. Kradła dokumenty, które miała odesłać pracodawcy i nie została przy tym zdemaskowana, (trochę trudno mi uwierzyć, że np. rachunki za ślub córki rządcy mogła sobie tak po prostu wyrwać z księgi i zastąpić UWAGA pustymi kartkami). Nikt nigdy o nic jej nie podejrzewał, ani nie złapał za rękę, mimo że znajdowała się w centrum niemal każdej akcji. Mimo tego, że była obca, nikt nie wykazywał się nieufnością, powierzając jej różne sprawy i szeptając sekrety.

Myślę, że gdyby książka była grubsza, Autorka mogłaby bardziej rozbudować wszystkie wątki. Zwłaszcza pewnie wątek romantycznej miłości Elizy do leśnego rozbójnika, Karola, który po prostu raz pocałował ją znienacka i tym zdobył jej serce. I ona mu na to pozwoliła! Dziewczyna, która była zatrudniona do nauczenia innych dziewcząt jak być damami, nie oburzyła się na impertynencję nieznajomego. Bez wyrzutów sumienia pozwalała mu na całowanie się po krzakach, zapominając o zasadach dobrego wychowania cnotliwej panny, które próbowała wpoić innym pannom. Od czasu do czasu niby oblewała się rumieńcem wstydu, ale tylko czekała aż zbój znowu zastąpi jej drogę pod osłoną nocy, na którejś z leśnych ścieżek. Fakt, że w ogóle wychodziła bez przyzwoitki wydawał mi się trochę nieprawdopodobny w tamtych czasach, biorąc pod uwagę fakt, że miała dawać dobry przykład pannom, za których edukację dobrych manier dostawała zapłatę.

Być może, gdyby książka liczyła więcej stron, moglibyśmy trochę bardziej wsiąknąć w historię tego romansu a także w każdą inną historię tu przedstawioną. Jest ona bowiem, prawdopodobnie na potrzeby objętości, dość czarno biała. Jarocka nie ma za bardzo wad, choć jest niezwykle naiwna, (a jej pomysł z ucieczką dosłownie nielogiczny, aż miałam ochotę nabazgrać na stronach książki wielkie „COOOOO? XD”), tak samo jak wszyscy dobrzy bohaterowie przedstawieni w „Ścieżkach Elizy”. Może tylko niewidomy Rafał wzbudza jakieś mieszane uczucia. Jeśli ktoś ma być zły to też od razu to wiadomo. Od samego początku nie da się inaczej jak darzyć tej osoby antypatią, aż okazuje się głównym czarnym charakterem całej historii, którego oczywiście spotyka zasłużony los.

Książka jest też moim zdaniem trochę wyprana z uczuć i emocji. Elizą trochę one targają, bo jest szpiegiem, (ojej i co o niej pomyślą, jak się dowiedzą) i jest zakochana (ojej, bo leśny zbój pocałował mnie w leśnej gęstwinie, kocham go zatem :D), ale ja nie odczułam żadnej z tych emocji. I nawet plot twisty, których jest aż dwa, nie wzbudzają żadnego wow, bo da się ich domyślić niemal od samego początku.

Treść przeskakuje szybko od jednych podlaskich zwyczajów do drugich i to jest największy plus książki.

Pani Agnieszka Panasiuk mieszka na Podlasiu i według opisu jest to jej ukochane miejsce. Nie ukrywam, że faktycznie wiedziała o czym pisze, umieszczając między stronicami wiele zwyczajów, piosenek czy prac wykonywanych wśród podlaskich pól. To czytało się z przyjemnością, ale i przez to żałowałam, że książka nie jest dłuższa. Być może na większej ilości stron, poznałabym Podlasie jeszcze lepiej, (świetne miejsce na urlop, można odpocząć od zgiełku i tłumów turystów).

Żałuję, że Eliza nie wzbudziła mojej sympatii, ale cieszę się też, że przeczytałam tę książkę. Choć nie stanie się moją ulubioną, myślę, że kiedyś dam prozie Autorki kolejną szansę.

Przeczytane: 18.08.2022

Ocena: 5/10

poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Draw Dead*: "Ze złości" K. Bonda

 


Za przedpremierowy egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.

 

Co prawda nic nie wskazywało na to, że kolejnych tomów o Jakubie Sobieskim miałoby nie być, ale nie przypuszczałam, że uda mi się sięgnąć po drugą część tak stosunkowo szybko po zapoznaniu się z pierwszą. Katarzyna Bonda jednak nie zwalnia tempa i zaserwowała nam kolejne spotkanie z Sobieskim.

Kuba i następna zagmatwana sprawa kryminalna towarzyszyli mi w urlopowym wypoczynku. Strzelaniny nie są może idealnym tematem do czytania na balkonie w miłych okolicznościach przyrody w spokojnej okolicy, ale przyznaję, że dobrze się bawiłam.

Tym razem Sobieski mierzy się ze sprawą strzelaniny sprzed 18 lat. Zgłasza się do niego kobieta, twierdząca, że lata temu została niesłusznie skazana i spędziła ten czas w więzieniu zupełnie bezpodstawnie. Skompromitowany policjant akurat jest w trakcie zakładania agencji detektywistycznej, a zaproponowana przez Anetę suma bardzo pomogłaby mu w rozkręceniu interesu. Jak nie trudno się domyślić sprawa nieco się komplikuje. Padają kolejne trupy, wszystko zdaje się być ze sobą powiązane, sięgać najbogatszych w polskim światku a wszystkie nici Ariadny Jakubowej dedukcji w końcu prowadzą do dawno zamkniętego kasyna w warszawskim drapaczu chmur.

Przyznaję, że ta część była o wiele przystępniejsza od poprzedniej. Jakub nie był już użalającym się pierdołą, a jego irytująca żonka, która niecnie się z nim bawiła, pojawiła się tylko na chwilę i można powiedzieć, że została szybko zdemaskowana. Seksowna prokuratorka Ada też została ograniczona do minimum, co zupełnie mi nie przeszkadzało, ponieważ w poprzedniej części nie zapałałam do niej szczególną sympatią. Chętnie za to powitałam nowego bohatera, Gniewka i starego znajomego, Ozia, który zdołał już odpokutować winy z pierwszego tomu. Są dość wybuchowym duetem i z nimi Kuba na pewno nie będzie się nudził w kolejnych tomach, (że trzeci powstanie to już wiemy od samej Autorki).

Kasia Bonda stworzyła w tej części wachlarz postaci: biednych, bogatych, zagubionych, zdolnych, zdeterminowanych. Mają jednak wspólny mianownik. Każda z nich jest nieszczęśliwa. Nieszczęścia te prowadzą do kolejnych nieszczęść i zbrodni aż trafiają na grande finale w opuszczonym Warszawa Royal, w którym oczywiście znajduje się również Jakub.

Katarzyna Bonda uraczyła nas, po raz kolejny zresztą, dobrze skonstruowaną intrygą. I choć nie mogę powiedzieć, żebym była usatysfakcjonowana osobą sprawcy jednego z morderstw, w ostatecznym rozrachunku cała sprawa jest bardziej udana niż ta z pierwszej części. Kuba też wzbudził moją większą sympatię. Z trzymanego pod pantoflem nieobecnej żony przegranego faceta, stał się mężczyzną, który bierze sprawy w swoje ręce i zamiast użalać się nad sobą, zaczyna dbać o swoją karierę. Jakubie Sobieski, trzymam kciuki za twoją agencję!

O stylu Pani Kasi pisać o raz kolejny chyba nie muszę. Bardzo go lubię. Jest twardy, dosadny. Odpowiedni do tego typu lektury. To co chyba zaskakuje i zasługuje na uwagę to stylistyka okładki tej części. Jest… różowa. Ale w sposób nie zapowiadający książki o kolejnych przygodach Barbie i Kena. Róż połączony z czernią świetne tu wygląda i przyciąga wzrok. Z całą pewnością będzie wyróżniać się na półce mojej prywatnej biblioteczki.


*za słownikiem pokerowym: próba uskładania układu, która nawet w przypadku jego uzyskania, nie umożliwi wygrania puli. 

Premiera: 10.08.2022

Przeczytane: 12.08.2022

Ocena: 7/10

wtorek, 2 sierpnia 2022

Dziewczę w cyklamenowej sukni: "Córka generała" M. Witkiewicz

 


Po „Córce generała” Magdaleny Witkiewicz spodziewałam się wiele. Może dlatego, że natrafiałam na pozytywne jej oceny na instagramie. Siadałam do niej ze sporym entuzjazmem, a jednym z powodów był taki, że książka wydana jest w sporej czcionce, co znacznie przyspiesza moje czytanie. Miałam zatem nadzieję w szybkim tempie nadgonić kolejną pozycję z tzw. „Hałdy hańby”, (która nieustannie rośnie, ale każdy mól książkowy doskonale wie, że czytanie a kupowanie książek to dwa rożne nałogi).

Tytułową „Córką” jest Elise, której ojcem w istocie jest niemiecki generał, niejaki von Hummel. Żyje ona pod kloszem w pięknej willi w Gdańsku, wierzy ojcu na słowo i chyba nie do końca odróżnia dobro od zła. Za namową przyjaciela rodziny rozpoczyna studia, gdzie poznaje Andrzeja, w którym oczywiście się zakochuje. Z wzajemnością. Pech chce, że Andrzej zaangażowany jest w działalność patriotyczną a związek z córką niemieckiego generała nie może należeć do najłatwiejszych i z całą pewnością nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. Wkrótce wybucha też wojna, a Andrzej i Elise zmuszeni są się rozstać.

Fabuła powieści powiela schemat, jaki ostatnio zalewa rynek wydawniczy. Zakazana miłość po dwóch stronach barykady w czasach najstraszniejszej z wojen.

Zacznę w takim razie od minusów, bo aż się opis tego tła ciśnie na usta. Ta najstraszniejsza z wojen jest tu bardzo spłycona. Owszem, zdarzają się jakieś aresztowania, ale w sumie bez uszczerbku na zdrowiu przesłuchiwany jest wypuszczany z hitlerowskich piwnic. Niby pada kilka trupów, ale w zasadzie nie jest to twist, którego byśmy się nie spodziewali. Mamy oczywiście klasyczny motyw ukrywania Żydów, ale jakoś nie widać esesmanów na ulicach. Nigdzie nie spadają bomby. Nie ma wzmianki o Westerplatte, o poddaniu Warszawy, o okupacji.

Szczerze mówiąc ciężko powiedzieć, co jest najważniejszym motywem w tej książce. Wojny się nie odczuwa, Gdańsk jest zaledwie tylko kilkoma ulicami a miłość niby jest, ale sami zainteresowani pozwalają jej odejść. Tytułowa córka znika z kart powieści w czeluściach III Rzeszy mniej więcej w połowie książki.

Co mnie zaskoczyło to fakt, że książka jest napisana z kilku różnych perspektyw. Zaczyna się współcześnie, później opowieść snuta jest przez Elise, Andrzeja a na końcu przez ich wspólną przyjaciółkę Halinę. Byłam pewna, że Elise będzie narratorką całej powieści.

Postacie, dość płytko skonstruowane, też są niestety w tej powieści minusem. Elise jest nieprawdopodobnie naiwna i aż trudno uwierzyć, że o niczym nie wiedziała i o niczym nie słyszała, (ale może to po prostu oburzenie Polki, która zna historię. Kto wie, może niemieckie dziewczyny właśnie w ten sposób funkcjonowały w tamtych czasach?). Andrzej jest niby bohaterski, ale w sumie to macha ręką na swoją wielką miłość. I jest też jakiś taki niewiarygodny w swoim kolejnym uczuciu. Optymistyczna i wiecznie uśmiechnięta Halina, która dość szybko zbiera się po tragedii, nie pasowała mi jakoś do wojennego tła. Okej, jestem w stanie uwierzyć, że ludzie wmawiali sobie, że wszystko będzie dobrze, że wyjdzie słońce, że wojna się skończy, ale cała sytuacja z przeprowadzką w głąb lasu, gdzie wojna nie dotarła była dla mnie strasznie dziwna. A dla autorki to było prawdopodobnie ułatwienie, żeby tylko uciec od tematu okrucieństw wojny. Wprowadzenie jednego patrolu Niemców sprawy niestety nie załatwia. A wzajemne dobre uczynki w ogóle mnie nie przekonały. Gdzie ta wojna?! Jedynym jasnym punktem pod kątem postaci w powieści był Józek. Niestety potencjał tego bohatera szybko został zaprzepaszczony.

Kiedy już połapałam się, jak skonstruowana jest książka i że wojny tu jak na lekarstwo, zrozumiałam, że chyba była to próba wpisania się w trwający trend. Teraz chyba każdy polski pisarz musi mieć na koncie przynajmniej jedną wojenną pozycję.

Na plus, że książkę szybko się czyta. Nie tylko ze względu na czcionkę, ale i na lekki styl pisarki. Dwieście stron w jeden dzień, (na 380 stron książki) to dla mnie całkiem niezły wynik. To powieść dobra na przeczytanie, kiedy chce się sięgnąć po coś niewymagającego. Przykre w sumie pisać, że książka rozgrywająca się w trakcie II wojny jest niewymagająca, ale tak jest w istocie. Jeśli siedzicie właśnie na urlopie to idealna pozycja, żeby spędzić z nią czas. Jeśli szukacie lektury, która w jakiś sposób przybliży Wam ten potężny konflikt, lepiej poszukajcie czegoś innego. Czytadło. Tylko tyle. I w sumie aż tyle, bo i czytadła są potrzebne, np. po ciężkim tygodniu. Ja ją czytałam w bujanym fotelu, kiedy  na zewnątrz panowała piękna letnia ulewa i książka spełniła swoje zadanie.

I tylko ta nieszczęsna cyklamenowa sukienka, (nazwanie koloru zwyczajnie niczego by książce nie ujęło) i Andrzej, który pamiętał przede wszystkim „wydatny biust” ukochanej trochę mnie dobiło ;)

Przeczytane: 01.08.2022

Ocena: 5/10