Książka
z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Opowieści
z czasów minionych są doprawdy fascynujące. Mogłabym godzinami słuchać o czyimś
dziadku, który szedł do wojska bić się za Ojczyznę lub babci, która w czasach
młodości wplatała kolorowe wstążki we włosy. O zapracowanych wsiach, których
rytm życia wyznaczały prace polowe i eleganckich miastach, w których spędzanie
czasu było marzeniem niejednej gospodyni na zagrodzie.
Pani
Nina Majewska – Brown w swojej książce „Florentyna i Konstanty”, stanowiącej pierwszy
tom trylogii „Zakładnicy wolności” zabiera nas w pomyśleć by można, że nie tak
odległe czasy, bo równe sto lat wcześniej. Autorkę poznałam już, dzięki jej
książkom opowiadającym o Auschwitz, dlatego wiedziałam, że sięgając po te
pozycję raczej się nie zawiodę. I choć miałam wyjątkowe trudności w tym
tygodniu w skupieniu się na czymkolwiek (może to upał a może dopada mnie jakiś
czytelniczy zastój? (Oby nie!), poradziłam sobie z nią dość sprawnie.
Pierwsze
co rzuca się w oczy, kiedy bierze się książkę do ręki to to jak została wydana.
Nie mogłabym użyć tu innego słowa: jest po prostu śliczna i robi wrażenie. Ślę
tu zatem specjalnie ukłony w stronę Wydawnictwa Bellona.
Okładka
przykuła zresztą mój wzrok jeszcze zanim w ogóle przypuszczałam, że tak szybko
trafi w moje ręce. Papier jest gruby, przez co książka sprawia wrażenie
cegiełki, ale w środku oprócz treści znajdujemy też mnóstwo fotografii, porad
sprzed wieku, wyjaśnień odnośnie opisywanych wydarzeń historycznych a nawet
fragmenty gazet i czasopism. Powieść wieńczy dziennik powstańca
wielkopolskiego.
Pani
Majewska – Brown osadziła akcję w Wielkopolsce, w majątku niedaleko Poznania i
ten pomysł uważam za niezwykle trafny, ponieważ pozwala na refleksję, że
wielkie wydarzenia w Polsce nie działy się tylko w Warszawie, (czasem odnoszę
takie wrażenie, zwłaszcza kiedy przychodzi do rozważań nad II wojną światową).
Czytając, momentami mimowolnie oddalałam się myślami w stronę ukochanych „Nocy
i dni” Marii Dąbrowskiej, które choć rozgrywały się nieco wcześniej to również
w Wielkopolsce.
W owym
majątku mamy do czynienia z tytułowym małżeństwem, Florentyną i Konstantym
Zabierzyńskimi, ich dziećmi, kilkorgiem z ich służby oraz rodziną, która co i
rusz wpada na „wiejskie wakacje”, (każdy, kto jest już po lekturze książki
pomyśli teraz, całkiem trafnie, o postaci dosłownie upiornej teściowej, z którą
Flora musi się zmagać).
Wydarzenia
rozgrywają się tuż przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości i prowadzą nas
przez wojnę z bolszewikami aż do 1924 roku. Wielkim plusem jest, że w zasadzie
przez całą historię nie ruszamy się z dworku. Autorka uczyniła Florentynę
narratorką powieści i dzięki temu dowiadujemy się o wszystkim, co się dzieje z
gazet lub rozmów, śledząc także prozaiczne wydarzenia w domu. Poznajemy myśli i
rozważania głównej bohaterki, uczestniczymy w jej zmaganiach (nie tylko z
teściową, ale także z każdym niebezpieczeństwem jak wyjazd męża do Poznania w
czasie powstania czy choroba dzieci), śledzimy ciekawostki związane ze
zmieniającą się modą i sposobem myślenia o kobietach i samych kobiet.
Wszystko
to jest niesamowicie fascynujące, bo choć dzieli nas zaledwie sto lat, a rok
1920 wcale nie wydaje się tak naprawdę jakiś bardzo odległy, trudno sobie
wyobrazić, że to właśnie wtedy prąd dopiero zaczynał być w powszechnym użyciu i
wzbudzał niemałe emocje. Że rower był obiektem pożądania, samochody dopiero
stawały popularne a ludzie musieli radzić sobie chociażby bez pralki. Wydaje mi
się, że rozgrywanie się akcji niejako obok najważniejszych wydarzeń
historycznych tamtych czasów jest tylko plusem tej powieści. Umacnia to w
przekonaniu, że to co rozgrywa się pod każdym dachem, prozaiczne proste
czynności, zwykłe radości i małe dramaty to także historia warta opowiedzenia.
Cieszy
także bliskość między głównymi bohaterami, bo ileż to razy dostawałam oklepane
literackie motywy, w których w małżeństwie się nie układało, ktoś wzdychał do
kogoś innego i usychał z tęsknoty. Czułość Florentyny i Konstantego nie jest
nachalna, nie powoduje niesmaku, a wszelkie nowinki dotyczące kontroli urodzin
w początkach XX wieku tylko wzmagają zainteresowanie ;).
Książka
ma jednak minus. To wrażenie, że czas gna tam jakoś za szybko. W pewnym
momencie już nie mogłam się połapać ileż to czasu mogło minąć, bo w jednym
momencie najmłodsze dzieci są zaledwie niemowlętami, w drugim już dostaję
wzmiankę, że są całkowicie samodzielne. Nie było to bardzo przeszkadzające, ale
parę razy wybiło mnie z rytmu.
Cieszę
się, że mogłam przeczytać tę książkę i że zasila moją prywatną biblioteczkę. Z
przyjemnością sięgnę po kolejne dwa tomy.
Przeczytane: 07.07.2021
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz