Dziękuję
Wydawnictwu Rebis za przedpremierowy egzemplarz do recenzji.
Książka Amelie Wen Zhao „Dziedzictwo krwi” to fantastyka, a jak już wcześniej wspominałam miałam wrażenie, że wyrosłam już z fantasy. Kłamstwem byłoby jednak gdybym wobec tego powiedziała, że nie bawiłam się dobrze podczas lektury. Choć może ciężko nazwać to dobrą zabawą. Podczas czytania towarzyszył mi raczej niepokój. Dlaczego? O tym za chwilę.
Bohaterką
powieści jest Anastazja, księżniczka fikcyjnego Cesarstwa Cyrilyjskiego, jednak
kiedy ją poznajemy nie opływa bynajmniej w jedwabie i luksusy. Ana musiała
bowiem uciekać, kiedy na jaw wyszły jej potężne moce (i to dość niefortunnie,
bo publicznie urządziły sobie ludobójstwo, kiedy Ana była jeszcze dzieckiem i
nie dość, że nie miała zielonego pojęcia, że je posiada to, jak nietrudno się
domyślić, nie potrafiła ich kontrolować). W chwili naszego pierwszego spotkania
z Aną jest ona ukrywającą się banitką, marzącą o zemście na alchemiku, który
zamordował jej ojca, króla i zrzucił winę na nią. Ana dostaje się do więzienia,
w którym przetrzymywany jest jeden z najsprytniejszych przestępców znanego jej
świata, Ramson Złotousty. On nie dysponuje żadną nadnaturalną mocą
(powinowactwem, jak nazwane jest to w książce), za to operuje sprytem i siatką
kontaktów. Wspólnymi siłami chcą odnaleźć alchemika, każde z innych powodów.
Świat, w
którym różnorakie moce są zabronione i spycha dysponujące nimi istoty na
margines jest motywem starym jak świat. Wszelkie uprzedzenia są przecież znane
nam od wieków i niestety do tej pory nie potrafimy się od nich uwolnić. W
świecie, który wykreowała Amelie Wen Zhao powinowaci, dysponujący różnorakimi
mocami, (ale każda osoba tylko jedną) są wykorzystywani jako towary, tania siła
robocza, niewolnicy. Jeśli coś potrafisz, zostajesz sprzedany i wykonujesz swoje
obowiązki za marne grosze lub w formie niewolnictwa.
Niepokój,
o którym wspomniałam w pierwszym akapicie wynikał przede wszystkich z tych
podziałów i okrucieństwa, jakie opisywane jest na kartach powieści wobec
powinowatych. Wszyscy jesteśmy przecież tylko ludźmi i nikt z nas nie powinien
tego doświadczać, zwłaszcza w realnym życiu.
Dynamiczny
rozwój powieści również wzbudzał niepokój, ponieważ na bohaterów co i rusz czyhało
niebezpieczeństwo aż czytelnik bał się razem z nimi zajrzeć za drzwi lub róg
korytarza. Kiedy już docierali do jakiegoś celu lub rozwiązania, okazywało się,
że to jeszcze nie koniec, że trzeba się cofnąć lub co gorsza zaczynać od nowa. Stykali
się z walkami na arenach, mnóstwem żołnierzy, pułapek, złych ludzi, plot
twistami i… własnymi demonami. Zwłaszcza Ana, która czasami dawała się ponieść
swojej niebezpiecznej mocy.
Książka
niesie przesłanie, że w słusznej sprawie warto walczyć do końca, nawet jeśli
jest się cwanym przecherą, który dba tylko o własny interes. Że to wcale nie
zemsta jest tym najważniejszym celem. I że za każdym kryje się jakaś historia,
nawet za tym cwaniakiem i złodziejaszkiem, bo wszędzie jest jakieś drugie dno.
Zresztą Ramson to idealna postać, żeby uczynić z niego samodzielnego bohatera.
Czy było
w tej książce zatem coś co mi zgrzytało? Niestety tak.
Amelie
Wen Zhao oparła swój fantastyczny świat głównie na… carskiej Rosji (głównie
ponieważ świat przedstawiony przez autorkę jest szeroki, barwny i zróżnicowany
etnicznie, ale to tylko wzmianki). Imiona, nazwiska, nazwy w większości były
rosyjskie. Dla mnie (nie tylko dlatego, że licencjat zakończyłam pracą o
Mikołaju II) carska Rosja nie jest światem fantastycznym bynajmniej. Nie mam
pojęcia dlaczego mi to przeszkadzało, wszak nie zgrzytało mi, że Martin oparł „Sagę
pieśni lodu i ognia” o Wojnę Dwóch Róż, a przecież Anglia też nie jest krajem
fantastycznym. Może to dlatego, że bardziej jestem przyczajona do szeroko
pojętego zachodu, nie przeszkadzają mi angielskie nazwy, ale kiedy widzę w
fantastyce nazwy rosyjskie i to nie używane przez rosyjskiego pisarza czuję
jakiś straszny zgrzyt.
Do dyspozycji
na pierwszej stronie mamy mapkę, jak w każdym szanującym się fantasy bywa… i
niezbywalne wrażenie, że wszystkie motywy tej powieści już gdzieś były, (sama
czytałam całkiem niedawno książkę, w której motyw odrzucenia z powodu władania
magią również był przewodni). Powtarzalność fabuły nie odbiera jednak
przyjemności z czytania.
O małej
czcionce nie będę nawet wspominać, bo to moja osobista bolączka :D
No i kwestia
zakończenia, ale to też raczej moja wina, ponieważ zupełnie zapomniałam, że „Dziedzictwo
krwi” to zaledwie pierwszy tom. Spodziewałam się, że wszystko się zakończy wraz
z ostatnią stroną, tym bardziej, że zawiązanie akcji w jej ostatnich momentach
było dość konkretne. A tu… klops. Trzeba poczekać na drugi tom, po który sięgnę,
jeśli będę miała okazję.
Przeczytane:
30.06.2021
Ocena:
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz