poniedziałek, 9 maja 2022

Schron z książek: "Bibliotekarka z Saint-Malo" M. Escobar

 


Dzięki kolejnemu booktourowi, tym razem od Sanii z @sania_czyta miałam okazję przeczytać „Bibliotekarkę z Saint-Malo” Mario Escobara.

To kolejna z propozycji obyczajowych książek, rozgrywających się w trakcie II Wojny Światowej. Swego czasu naczytałam się wiele ochów i achów na jej temat we wszelkich mediach społecznościowych, więc wreszcie uznałam, że czas po nią sięgnąć.

Główna bohaterka, sierota, Francuzka Jocelyn wybiera się w podróż poślubną do Paryża z ukochanym Antoinem w momencie, kiedy hitlerowcy napadają na Polskę. Wybuch II wojny przyćmiewa całe jej późniejsze życie. Na domiar złego w trakcie podróży, okazuje się, że Jocelyn jest chora, prawdopodobnie na gruźlicę.

Jocelyn z zawodu jest bibliotekarką, a książki traktuje z nabożną czcią, (to pewnie najbardziej przekonało wszystkich książkoholików, którzy sięgnęli po tę pozycję). Choroba przeszkadza jej jednak właściwie przeżywać początki wojny a nawet początki małżeństwa. Zrządzeniem losu, kiedy jej się poprawia, Antoine dostaje powołanie do wojska. Jocelyn tymczasem rzuca się w walkę z agresorem a później okupantem, kolaborując z ruchem oporu i dbając o literackie dziedzictwo. Nie opuszcza biblioteki aż do ostatnich chwil nazistowskiej okupacji. W międzyczasie poznaje dwóch Niemców, jednego szablonowo złego, drugiego szablonowo pełnego wahania. Z czasem do tego drugiego zaczyna czuć coś więcej…

Zacznę od tego, że książkę czytało się dobrze i szybko. Krótkie rozdziały pozwalały na dynamikę czytania i sprawne posuwanie się do przodu, dzięki czemu lektura nie zajmuje wiele czasu, (sama przeczytałabym ją w około 3 dni, gdyby tylko nie wszystkie inne sprawy poboczne, potocznie nazywane życiem).

Brakowało mi tam jednak trochę więcej emocji. Jocelyn nawet żałobę przeszła jakoś lekko. Być może był to zamysł autora, aby ukazać jak bliskie jej sercu były książki. Sam wątek romansowy też przeszedł bez budowania napięcia. Nagle po kilku spotkaniach bez jakichś wielkich fajerwerków, a nawet domyślania się, że bohaterowie mogą się mieć ku sobie czy mieć w ogóle ku temu jakieś powody (poza oczywiście linią fabularną, która do tego prowadziła) padło „kocham cię”.

Trochę też momentami kulała logika. Bomby spadały z nieba, a wierna książkom Jocelyn trwała na swoim posterunku, nie bojąc się, że sufit zawali jej się na głowę. Co oczywiście się nie dzieje w żadnym momencie bombardowania miasta. Strzegła najcenniejszych woluminów, przenosząc je do piwnicy i tam akurat rewidujący bibliotekę Niemcy nie zajrzeli. Ukrywała zresztą tam kogo się dało, a jej przyjaciel z żydowskimi korzeniami po ucieczce z Dachau, po prostu chodził sobie po mieście, (np. do szpitala w odwiedziny). Nie załapałam też celu motywu jej choroby z początku opowieści. Była chora, bliska śmierci, wyzdrowiała. I z sumie tyle. Nie miało to żadnego wpływu na wydarzenia. Ani żadnego morału.

Jocelyn była idealistką. Miała głowę pełną frazesów, dialogi zresztą też bywały dość patetyczne, chyba tylko po to, żeby jak najwięcej cytatów i złotych myśli można było wyciągnąć z książki. Trudno się oczywiście nie zgodzić z hasłami potępiającymi wojnę, ale nawet ja, ksiażkoholik i mól książkowy odczuwałam dziwne zażenowanie, kiedy Jocelyn wygłaszała kolejną górnolotną frazę na temat książek.

Moim zdaniem, Mario Escobar odarł wojenną historię z realizmu. Po mieście chodziło raptem dwóch Niemców, chyba, że akurat towarzyszyła im jakaś obstawa, a Jocelyn zawsze jakimś cudem wymigiwała się od wszelkiego niebezpieczeństwa a nawet poważnych zarzutów. Zresztą w takich chwilach, niczym przysłowiowy deus ex machina na scenę wkraczał Hermann von Choltiz. Dziwnym jest, że nikt w międzyczasie nie ogolił bibliotekarce głowy za tak jawne zadawanie się z Niemcem.

Nie można też w tej książce doszukiwać się źródeł historycznych. To po prostu opowieść o zdeterminowanej kobiecie, która mogłaby się zabarykadować w bibliotece w każdym mieście i w każdych niekorzystnych warunkach. Mam wrażenie, że w całej tej historii gdzieś zagubiła się groza wojny, mimo że autor starał się nam ją w jakiś sposób przedstawić, (nie zabrakło wywlekania żydowskiej rodziny z domu czy bezmyślnie okrutnego esesmana, który uparł się oczywiście na naszą bohaterkę). I albo wszystkie te motywy są już oklepane albo ja przesiąknięta II wojną od małego po prostu wymagam już więcej. Mnie samą nadlatujące bombowce przerażałyby bardziej niż Jocelyn, która potrafiła wtedy beztrosko wyjść na ulicę, bo akurat trzeba się było przejść do niemieckiej kwatery i sprawdzić czy Hermann żyje.

I mimo tego, że wygląda na to, że mam sporo zarzutów do tej pozycji to jednak nie zamierzam jej nikomu odradzać ani nie uważam czasu spędzonego nad nią za stracony. Książkę czytało się szybko, o czym już wspominałam. Rozdziały miały formę poniekąd epistolarną, co mogłoby tłumaczyć dlaczego były krótkie. Co prawda autor skakał trochę w czasie, ale dało się to jakoś ogarnąć. Poza tym zdecydował się na zakończenie, którego bym się chyba nie spodziewała, biorąc pod uwagę fakt, że narracja prowadzona była w pierwszej osobie. To było świeże i zaskakujące.

Cieszę się, że uczestniczyłam w tym booktourze i cieszę się, że zapoznałam się z kolejną pozycją z modnych ostatnio książek o wojnie, nawet jeśli było to „tylko” czytadło dobre na wieczory pod kocem.

Przeczytane: 08.05.2022

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz