Książkę otrzymałam z
Klubu recenzenta serwisu nakanapie.pl. Dziękuję.
„Ostatnie zdjęcie” Aldony
Szczygieł skusiło mnie opisem i dobrymi recenzjami, choć w momencie, kiedy
decydowałam się na tę książkę było ich jeszcze niewiele, (w tej chwili jest ich
więcej, ale w dalszym ciągu są dobre).
Książka jest debiutem
Pani Aldony. Opowiada o piętnastoletnim Franku, który wychowuje się w zakonnym
sierocińcu. I pewnego dnia odkrywa, że jego ukochana babcia żyje i mieszka całkiem
niedaleko. Wszelkie marzenia o wyrwaniu się z sierocińca rozsypują się jednak jak
domek z kart, gdyż okazuje się, że babcia Zofia mieszka w domu starców. A jej
choroba jest tak zaawansowana, że nie poznaje już nawet własnego wnuka.
Franek, co zrozumiałe,
czuje bunt wobec tej sytuacji. Nie przestaje marzyć, że zamieszka razem z
babcią. Najlepszym rozwiązanie na przywrócenie jej pamięci według niego jest
pokazanie jej zdjęć z przeszłości. W tym celu namawia kolegę, Kacpra do wyprawy
do leśniczówki, w której kiedyś mieszkał.
Książka obiecywała wiele
emocji, pisanie o Alzheimerze na pewno nie jest łatwe. Trudnych tematów, takich
jak nieuleczalna choroba, (która w swym zaawansowanym stadium jest trudna dla
bliskich chorego bardziej niż dla samego chorego) oraz sieroctwo i dom dziecka
nie powinno się jednak unikać. Miałam nadzieję na piękną, mądrą książkę.
Jednak już od pierwszych
stron zrozumiałam, że otrzymałam coś innego niż oczekiwałam.
Przede wszystkim irytował
mnie sam Franek. Miał niby 15 lat, a zachowywał się i rozumował jak osoba dużo
młodsza. Nie rozumiałam też dlaczego nazywał przyjacielem chłopaka, który robił
mu świństwa, z czego kradzież prywatnych listów i pokazanie ich klasie była
chyba najgorsza. Przegapiłam gdzieś moment, w których chłopcy się
zaprzyjaźnili, ale może go po prostu nie było, wszak książka liczy tylko 190
stron.
Mam to szczęście, że nie
wiem jak funkcjonują domy dziecka. Znałam jednak osoby, wychowujące się tam.
Moim zdaniem w treści zabrakło trochę logiki. Wydaje mi się bowiem, że takie
instytucje są trochę bardziej rygorystyczne niż to o czym czytałam. Franek i
Kacper mogli wychodzić sobie gdzie chcieli i kiedy tylko chcieli o każdej porze
dnia i nocy (!!!). Samotna podroż autobusem dwóch piętnastolatków i małej
siostry jednego z nich w środku nocy nikogo nie zaalarmowała. Jedyne co zastali
po powrocie to sprzątanie w karze za ucieczkę. Mała Hania nie uczęszczała do
żadnego przedszkola tylko snuła się za Kacprem, który musiał jej pilnować.
Chłopaki natomiast bez problemu mogli rezygnować z lekcji i urządzać sobie
wagary z włamaniem. Odwiedziny w domu starców też nie stanowiły żadnego
problemu i mogły tam wpadać w odwiedziny także osoby niespokrewnione (nie znam
procedur, ale wydaje mi się to mało wiarygodne).
Sposób opowiadania
historii był mało płynny. Sceny się urywały i nie zawierały żadnego dalszego
ciągu, mimo tego że miały potencjał, (szczególnie uderzyła mnie jednak z nich,
kiedy mała Hania zakumplowała się z jedną z mieszkanek „Staruszkowa”; autorka
mogła tam wpleść scenę pożegnania, kiedy Kacper zawołał siostrę do wyjścia,
jakiś uroczy dialog. Scena jednak urwała się i na kolejnej stronie mieliśmy już
inną sytuację. A takich przykładów było więcej).
Rozumiem, że jest to
debiut, jednak gdyby książka była dłuższa, być może tylko by na tym zyskała.
Nie odnalazłam tam tych wszystkich emocji i uczuć, o których pisano w innych
recenzjach. Tytułowe „Ostatnie zdjęcie” a nawet zdjęcia spoczywały cały czas w
kieszeni Franka, więc tak naprawdę cała ta wyprawa z włamaniem nie była nikomu
potrzebna, (tak samo jak np. scena z myśliwym i sarną, a zagadka o tym, kto
zamieszkuje teraz leśniczówkę w ogóle nie została rozwiązana). Autorka uniknęła
szczegółowych opisów przeszłości i choć Franek od czasu do czasu wspominał swoje
dzieciństwo, tak naprawdę nie mogę powiedzieć, żebym dobrze go poznała.
No dobrze, ja tu
bezlitośnie o minusach, ale czy książka ma jakieś plusy? Tak, oczywiście.
Największym plusem jest sam fakt, że Autorka poruszyła ciężki temat. Nawet jeśli
u mnie nie trafił na podatny grunt to sądząc po innych recenzjach, udało się zmusić
wielu czytelników do refleksji. Poza tym polubiłam siostrę Brydkę, która nie
wychodziła z kuchni i serwowała włoskie dania. Była naprawdę sympatyczną
postacią.
Książki oczywiście, swoim
zwyczajem, nie odradzam nikomu, nawet jeśli mnie zbytnio się nie podobała. Niewykluczone,
że każdy z Was znajdzie tam coś dla siebie. Ja liczyłam na wielkie emocje, które
przecież muszą się pojawić w książce o takiej tematyce, nie znalazłam ich i
ubolewam. To jednak dopiero debiut, Pani Aldonie życzę sukcesów na literackiej
drodze.
Przeczytane: 20.05.2022
Ocena: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz